Uwielbiam tusze do rzęs. To jeden z tych kosmetyków, których nigdy nie może zabraknąć w mojej kosmetyczce. Testuję nowości i stawiam zawsze na te marki wysokopółkowe, dlatego, że na tańszych tuszach niestety zbyt dużo razy się zawiodłam. Kto mnie śledzi na instagramie @mojalepszawersja.pl ten wie, że jakiś czas temu kupiłam sobie kilka kosmetyków Pat McGrath do wypróbowania i przekonania się czy rzeczywiście są tak fantastyczne jak opowiadają amerykańskie youtuberki.
Dark Star Mascara Pat McGrath Labs to tusz według producenta " formuła, która natychmiast zwiększa objętość zapewnia międzygalaktyczny blask, lifting antygrawitacyjny i luksusową długość przy maksymalnym wpływie i kontroli. Czarne jak smoła mikro-drobne, kremowe pigmenty teleportują oczy, nadając każdej rzęs ogromną objętość i przesadnie pozaziemskie efekty. Rzęsy są natychmiast pełniejsze, napięte i bardziej wyraziste, sięgając poza stratosferę o eterycznej strukturze i kształcie".
Tusz występuje tylko w jednym kolorze Xtreme Black, ma 13 ml pojemności i kosztuje 135 zł.
Przyznam, że od samego początku mam problemy z jego używaniem. Nie przemawia do mnie ten rodzaj szczoteczki i sama formuła/konsystencja tuszu. Te dwie rzeczy niestety nie idą ze sobą w parze, bo jak rzęsy rzeczywiście zyskują na objętości to kolejna porcja kosmetyku zaaplikowana szczoteczką skleja je na potęgę - efekt zupełnie jak 3-4 pajęcze nóżki.
Od pierwszej aplikacji codziennie zmagam się z konsystencją tego produktu. Z jednej strony jest dosyć kremowy i nawilżający pięknie się rozkłada, a z drugiej strony powtórna aplikacja bez ponownego zanurzenia w butelce szczoteczki jest niemożliwa......... bo tusz szybko wysycha. Już dawno tak się nie namęczyłam z kosmetykiem do makijażu.
Sama szczoteczka tuszu jest dosyć duża i wyprofilowana na kształt klepsydry. Zawiera gęste, strategicznie rozmieszczone włókna o różnej długości, które chwytają każdą rzęsę, podnosząc wszystko z nieziemskim urokiem. Tak chciałby producent, ale w rzeczywistości wygląda to nieco inaczej.
Grubszymi brzegami szczoteczka chwyta rzęsy, ale podkręcenie środkiem już nie należy do najłatwiejszych zadań. O podkreśleniu zewnętrznych kącików można zapomnieć, bo rozmiar szczoteczki na to nie pozwala, ale jeśli już ta sztuka się komuś uda bankowo mamy ubrudzoną powiekę nad rzęsami. Sam kolor też rozczarowuje, ponieważ w tym przypadku nie uświadczymy "atramentowej objętości", a zwykłą czerń. Ale to jeszcze nie koniec niespodzianek - po około 6 godzinach tusz zaczyna się kruszyć i spada na policzki... pozwólcie, że pozostawię to bez komentarza.
po lewej jedna warstwa tuszu, po prawej dwie |
Kosmetyki Pat McGrath Labs zostały stworzone między innymi przy pokazach mody, tam łamanie wszelkich reguł i ogólne szaleństwo jest dozwolone. Ale w życiu codziennym wygląda to całkiem inaczej.
Nie zrozumcie mnie źle, bo może i są zwolennicy tego kosmetyku, ale ja do nich nie należę. Tusz jest fajny, zużyję go do końca, ale tego zakupu nie ponowię i nikomu go nie polecę. W tym roku berło dzierży tylko jeden produkt At Lash Mascara od Marc Jacobs Beauty (RECENZJA). I to jest tusz, który zachwyca pod każdym możliwym względem. I ten tusz mogę bardzo polecić. O Pat McGrath powiem tylko, że zmywa się bezproblemowo i to jest za mało żeby rekomendować go dalej.
Mam w tym roku kilka hitów, ale kila porażek niestety też się znalazło....a jak tam u Was?