Jest
to maskara, której używam już od wielu lat i którą
przedstawiałam Wam w moich ulubieńcach , do których zawsze
wracam (tutaj).
Maskara standardowo zapakowana jest w kartonik, na końcach, którego znajdują się informacje z nazwą produktu i wytłoczoną datą wyprodukowania. Ponieważ te informacje wytłoczone są na czarnym tle, najlepiej są zauważalne dopiero na spodzie tuby z tuszem.
Maskara standardowo zapakowana jest w kartonik, na końcach, którego znajdują się informacje z nazwą produktu i wytłoczoną datą wyprodukowania. Ponieważ te informacje wytłoczone są na czarnym tle, najlepiej są zauważalne dopiero na spodzie tuby z tuszem.
Opakowanie
jest czarne, gumowe. Dobrze się je trzyma i nie ma problemu z
odkręceniem.
Na
spodzie znajdziemy informacje odnośnie producenta, nazwy towaru,
pojemności oraz daty produkcji. W tym przypadku A92 jest to wrzesień
2012 roku.
Szczoteczka ma dosyć
specyficzny kształt. Od frontu jest dosyć szeroka i mięsista, natomiast patrząc
z boku jest już szerokości tradycyjnej szczoteczki do tuszu. Włosie szczoteczki
ma różną długość z tego względu, iż krótkie z jednej strony służą do
podkręcania, a dłuższe z drugiej strony wydłużają, nadają objętości i
rozdzielają rzęsy. Dzięki opatentowanej szczoteczce tusz daje spektakularny
efekt, nie pozostawiając grudek, smug i nie sklejając rzęs.
W
porównaniu ze szczoteczką tuszu In Extreme Dimension
prezentuje się następująco.
Formuła
tuszu jest fantastyczna. Jest to jeden z niewielu produktów,
do których wróciłam kilkukrotnie. Ponieważ tusz ma
pojemność 11 ml jego żywotność wynosi około 6-7 miesięcy.
Pomimo częstego użytkowania, tusz nie zbryla się, nie pozostawia
grudek, nie obsypuje się w ciągu dnia, ani też nie schodzi pod
oczy. Nawet w przypadku tłustych powiek. Nie jest produktem
wodoodpornym, ale ma świetną wytrzymałość czy to w przypadku
upałów czy też lekkiego deszczyku, który może nas
zastać na mieście.
W bardzo łatwy sposób można budować objętość dokładając kolejną warstwę, która w żadnym wypadku nie obciąża rzęs.
A tak prezentuje się w makijażu.
W bardzo łatwy sposób można budować objętość dokładając kolejną warstwę, która w żadnym wypadku nie obciąża rzęs.
A tak prezentuje się w makijażu.
Pomimo,
iż był moim ulubieńcem tyle lat nie będę tęsknić za tą
szczoteczką, z którą współpraca należała raczej do
tych trudniejszych. Sam tusz sprawował się wyśmienicie.
Wyczarowywał takie firanki, które wszyscy komplementowali.
Znalazłam już godnego następcę na jego miejsce.
I
wbrew powszechnej opinii chciałabym powiedzieć, że MACowe tusze
są bardzo fajne i bardzo dobrej jakości tylko trzeba trafić na
ten, który będzie nam najbardziej odpowiadał. Ponieważ
marka ma świetną politykę marketingową, w każdym salonie
firmowym bez problemu można wszystkie kosmetyki w higieniczny!!!
sposób wypróbować.
I
love
Mac i tego
się trzymam.Macie może jakichś ulubieńców wśród maskar Maca? Jakie są Wasze doświadczenia?